niedziela, 4 grudnia 2016

Ujęcie pierwsze, lecz nie ostatnie // Podróż do Barcelony 2012

'Ahoj przygodo!' myślałam, pakując swój 20-kilogramowy plecak. Ot co, majtki na zmianę, komputer, słownik polsko-hiszpański- dotychczasowy dobytek mego jestestwa.

'Pierwsze zimno dopadnie Twą d*** i wrócisz szybciej, niż wyjechałaś!' Co to, to nie! Nie tak mnie przecież wychowałeś, Tato! Ileż to razy ze swą ojcowską troską wmawiałeś mi, że trzeba realizować swe marzenia, że trzeba być twardym, bo 'jak miękki, to na szachy z nim!'.

Pociąg, 6 godzin, 'odsiedziny' na tyłku. Jest! Jest i on-Pan R, sprawca zamieszania w mym życiu. Sielskie (a może śląskie?) wakacje na wsi. Po tygodniu-ruszamy! Ruszamy na podbój świata!

Pierwszy przystanek autostopowej podróży-Wrocław, później ekspresowo Praga. Jakim to zdziwieniem był dla mnie fakt, że w tamtejszych hospodach to przedstawicielka płci pięknej fatyguje swe szanowne cztery litery i biega do baru po kolejną kolejeczkę (za wszystkie fanty płaci zazwyczaj ta brzydsza połowa).

Stolica Czech okazała się obfitująca w przyjacielskich ludzi, gotowych przyjąć do domu dwie, nieznane sobie osobowości z dziwnymi pakunkami. Pełni wdzięczności udaliśmy się w kierunku Niemiec.





 'Co w tym takiego fajnego?' cały czas zastanawiałam się, gdy licznik tira wybijał kolejne kilometry... Mycie w przydrożnych wucetach, spanie pod chmurką, sterczenie na wariata-a nóż, ktoś zlituje się i weźmie ze sobą dwóch oszołomów...

Ponoć po deszczu, zawsze wychodzi słońce-dotarliśmy finalnie pod granicę niemiecko-francuską. Fanfary! Co dalej? Sznur ciężarówek, chodzenie, pytanie (wszystkim znane 'Pan da 3' to przy tym pikuś!). Dobry człowiek zlitował się, plecaki zapakowane, jedziemy! Po 15 minutach szybka wymiana zdań, emocje rosną, telefon do mamy 'Wiesz, bo jest taka sprawa, że dotrę trochę później do tej Hiszpanii... W razie czego, to szukajcie mnie w Wenecji'.




Gondole, kanały, śmierdzi sikiem, pizza, homary, tłumy ludzi, toaleta publiczna 3e!!!.... Chciałoby się rzec 'Ciao bella Venezia!'. Po wyczerpującym i pełnym wrażeń weekendzie w Wenecji, może by tak miasto Romea i Julii?



Verona - miasto u podnóża Alp Weneckich. Do zaoferowania ma przepiękną starówkę z amfiteatrem rzymskim oraz (uwaga!) przereklamowany balkon z dramatu Szekspira. Mała, smaczna, urokliwa.

Po 2 nocach w Weronie (ech, kolejny dzień bez prysznica...), udaliśmy się w stronę stolicy północnych Włoch.



'Jesteśmy w Mediolaaaanieee!'-identycznym cytatem jak panienka z 'tap madl', przywitaliśmy to ruchliwe miasto. Jak to w życiu bywa, 4-godzinny pobyt musiał zaspokoić nasz głód zwiedzania i chłonięcią wrażeń. Niestety, szybko zapadający zmrok zmusił nas do szukania miejsca do spania. Pan R, przyzwyczajony do miejskiej dżungli, obrał azymut. Tramwaj numer 9, zgrzyt zamykających się starych drzwi, ja, przysypiająca na twardych siedzeniach... 'Lena, wychodzimy!' przebudzona z marzeń o ciepłym łóżku, wyskoczyłam z pojazdu na szynach. Moim oczom ukazał się stary, wyschnięty staw pośrodku wieżowców. R, niczym leśny ludek zorganizował szybkie miejsce do spania (tak, znów pod chmurką). Rano, ku mojemu zaskoczeniu, obudził mnie piękny zapach rumianku-spaliśmy praktycznie na łonie natury!

Wydostanie się z Mediolanu zajęło nam 2 dni... 10 km marszu miało być niby dobre dla mego zdrowia, lecz wolałabym jechać metrem, które (jak okazało się później) było przy 'wylotówce'. Po dłuuuu...gich, nieudanych godzinach łapania stopa, późną nocą udało nam się dostać pod Genowę. Grazie mille signora!

Kolejna noc przy stacji benzynowej, kurczowe ściskanie paszportu 'Żeby mnie tylko nie okradli!'. Przyszły dzień zaowocował, karma wróciła! R mył zęby a ja, uradowana i wyszczerzona od ucha do ucha, czekałam już z kierowcą, który zobowiązał się zabrać nas prosto do naszego celu podróży-Barcelony!!!

Proście, a będzie Wam dane, szukajcie, a znajdziecie!!

Nigdy nie zastanawiałam się nad tym, ile czasu zawodowy kierowca ciężarówki spędza w trasie. Czasami są to długie tygodnie i mała kabina staje się jego ostoją... W tym przypadku czuliśmy się jak w domowym zaciszu Sofii. Nasz bułgarski przewodnik, mentor i szofer w jednej osobie, w przeciągu 3 dni stał się naszym przyjacielem. Żołądek, który zdążył skurczyć się we wcześniejszej podróży, na nowo poczuł domowe, pyszne smaki.

Kolejny kieliszek 'rakiety', kolejny kęs 'sałaty', autostrada nam niestraszna! Zza okien widoki Lazurowego Wybrzeża, granica-złą sławą owiana Jonquera. To już tylko rzut beretem!

Docieramy do celu naszej destynacji-Barcelony! Czas podóży: 18 dni, straty liczone w zdartych podeszwach.

Rozpoczynamy odmienione życie-z większym bagażem doświadczeń i nowym przyjacielem!

2 komentarze: