piątek, 7 kwietnia 2017

(Re)aktywacja

Po licznych wojażach, za namową 2 (słownie: dwóch) moich fanów-reaktywacja moich (bądź naszych) przygód...

Sielankowy żywot u boku narzeczonego (O Madonna!), zaowocował myślą o ucieczce od 'ciapackiego' Józka. W końcu zarabiamy oboje, odłożyliśmy jakieś zaskórniaki, więc możemy pozwolić sobie na wynajem swoich własnych czterech kątów.

R podszedł do zadania bardzo profesjonalnie-codziennie przedstawiał mi kilka ofert mieszkań. 'Ok, wszystko fajnie, ale kto to załatwi przez telefon?'-rozmyślałam, snując plany o naszym wspólnym gniazdku... Jest! Oferta-marzenie! I tylko ulicę dalej od nas!

Dotychczasowa najemczyni okazała się młodą, anglojęzyczną sąsiadką zza wschodniej granicy, Po obejrzeniu owego mieszkania, z nadzieją w oczach, zgodnie powiedzieliśmy 'Bierzemy!'. W dzień podpisania umowy, będąc już za progiem naszego przyszłego lokum, dowiedzieliśmy się, że 'jest jakiś problem',,. Właściciel stwierdził, że 'bardziej opłacalna dla niego jest sprzedaż mieszkania, niż jego wynajem'... Czując, jak grzebane są nasze plany, wróciliśmy do ciapackiego mieszkania...

Kolejne dni, kolejne oferty, sms w pracy od R 'Lenka, jak wrócisz to napisz maila pod ten adres:... , fajne mieszkanko, niedaleko nas!' Wymiana maili, umówione spotkanie-tak, to jest to! Kilkudniowe oczekiwanie na 'akceptację' od właściciela-mamy zielone światło! Nieumeblowane mieszkanie na 4 piętrze, czyste i zadbane. Po wizycie w owym lokum, pełni ekscytacji, powoli zaczęliśmy zbierać kartony na nasz dotychczasowy dorobek. Kilka dni przed planowaną przeprowadzką-mail od pani pośredniczki: 'Para, która oglądała mieszkanie przed Wami, jednak zdecydowała się na nie, więc bardzo mi przykro, ale...'-dalej nie chciałam już czytać...

'Znów? Po raz kolejny nam to zrobili? Co za hiszpańskie świnie!'. Nie mogłam przeboleć, że kolejna 'pewna' oferta została spalona praktycznie na starcie... 'Lena, czytaj do końca!' krzyczał zadowolony R. 'Z czego się tak cieszysz? Z kolejnego miesiąca u Józka?'-moja ironia jak zwykle wiedziała, kiedy się uaktywnić. Kilka linijek niżej w owym mailu, przecieram oczy ze zdziwienia, czytam jeszcze raz... 'Mamy dostępne mieszkanie, piętro niżej. Nieco inne ustawienie kuchni, na stanie pralka i duża szafa.' Z prędkością światła odpisałam miłej pani, że nie chcemy nawet oglądać owego lokum (z dużą szafą-och jak pięknie!), tylko bierzemy JUŻ! TERAZ! ZARAZ! Krótka wymiana maili, milion zapewnień, że tym razem jesteśmy pierwsi w kolejce i ustalone! Odbiór kluczy dnia 22 lipca o godzinie 11.

'Urodziny na nowym mieszkaniu-lepszego prezentu nie mogłam sobie wymarzyć!' podekscytowana, gdzieś w podświadomości planowałam jak urządzić nasze nowe gniazdko. Sytuacja o tyle dobrze się ułożyła, że dnia 22 każdego miesiąca płaciliśmy Józkowi za kolejny miesiąc do przodu. Tym razem nie będziemy musieli płacić, tylko grzecznie pożegnamy się, wyniesiemy nasze rzeczy i unikniemy arabskich kalkulacji typu 'Za 3 dni musicie dopłacić tyle i tyle'. Oł noł! Nie z nami te numery!

21 lipca, pełna zapału zaczęłam pakować nasze rzeczy. Przecież mieszkaliśmy na 6 metrach kwadratowych, więc w dwie godzinki byłam w stanie wszystko ogarnąć. 'Matko Boska, przyjechałam tutaj z plecakiem 20 kg, a teraz mam problem, żeby pomieścić wszystkie te graty w pierdyliard kartonów!' Zastała mnie godzina 22, R wrócił z pracy, w korytarzu z ledwością odnalazł drogę wśród stosu pudeł... Chwilę przed 24 wrócił nasz współlokator Józek. Już od progu rzucił 'Łi mast tok!'... 'I co, wyprowadzacie się? Dlaczego? Tak nie można!' krzyczał na mnie, wymachując swoimi włochatymi łapskami. 'Hola hola kolego! Po pierwsze-nie tym tonem do mojej kobiety, po drugie-od trzech tygodni wiedziałeś, że się wyprowadzamy, po trzecie-nie machaj tak witkami, bo się spocisz!'-R dzielnie stanął w mojej obronie.

Nie zwracając uwagi na krzyki w salonie, dalej zajmowałam się pakowaniem (bądź upychaniem) naszego dotychczasowego dobytku. Jakie było moje zdziwienie, gdy punkt 24 Józek oznajmił nam: 'Ok, mamy już dzień 22, więc albo płacicie za następny miesiąc, albo wypad!'... 'Men, zawsze płaciliśmy Ci 22 w godzinach wieczornych, więc mamy prawo siedzieć tutaj do jutrzejszego wieczora!' R nie dawał za wygraną. Wiedziałam, jaki będzie dalszy rozwój sytuacji, więc ze łzami w oczach zaczęłam dzwonić do znajomych... 'No tak, jest po północy, kto Ci odbierze?' Druga osoba z listy, prawie natychmiast podniosła słuchawkę 'Lenka, co jest? (...) A to arabska świnia, ciapak je**ny! Zaraz u Was będę!' W międzyczasie R uparcie próbował wdawać się w dialog z Józkiem. 'Przestań dyskutować, zostaw tego wariata! Spadamy stąd!'-moja duma chyba zapomniała o zdrowym rozsądku...

W milczeniu upłynęło nam kolejne pół godziny, gdy z balkonu wypatrzyliśmy idącego w naszą stronę B. Znaliśmy się prawie od początku naszej przygody z Barceloną, wiedziałam, na co go stać, ale żeby aż tak? 'B, rzuć tego kija na ziemię, obejdzie się bez tego!' krzyczeliśmy zgodnie. Plan był prosty-znosimy wszystkie rzeczy na dół. Po paru(nastu) rundach góra-dół, wszystko znalazło się poza domem. Około godziny 3, chłopaki bez pożegnania wyszli z mieszkania. Ja, będąc sam na sam z Józkiem, oddałam mu klucze i ze łzami w oczach powiedziałam 'Dziękuję mimo wszystko'. Liczyłam na jakiś gest, przejaw ludzkości, w zamian usłyszałam tylko: 'Wyrzuciliście moje stare łóżko!'-'Yyy.. no tak, ale masz za to nowe, większe' odpowiedziałam będąc w szoku. 'Ja wolałem tamto, teraz będę musiał kupić nowe! Chcę na nie pieniądze!' Oż Ty mendo społeczna! 'Masz na to zasraną kaucję, której i tak nam nie oddałeś! Weź te pieniądze i niech Ci życie lekkie będzie! Do widzenia!'

Kolejne 3 godziny na ulicy upłynęły nam ciekawie. Chłopacy próbowali zająć się rzucaniem hula-hop jeden do drugiego (skąd ono się tam wzięło??), natomiast ja kurczowo trzymałam najważniejszą torbę z dokumentami i pieniędzmi. Około godziny 6 zaczęliśmy przenosić nasze rzeczy w miejsce, w którym mieliśmy zamieszkać. Szczęśliwie, było to tylko ulicę dalej!

'A co będzie, jak babka z kluczami przyjdzie od tej strony i zobaczy nas z tym całym majdanem? Pomyśli, że jesteśmy ludźmi z ulicy i wycofa całą transakcję!' żartowaliśmy, popijając kawę z pierwszego otwartego tego dnia baru. Upragniona 11, mam! Mam klucze! Pare(naście) kursów góra-dół i jesteśmy u siebie! W czasie gdy ja sprzątałam nasze nowe gniazdko, R wraz z towarzyszem zdążyli kupić lodówkę i materac-ot, na dobry początek! Nie zauważyliśmy, kiedy zrobiła się godzina 17... Padnięci (w końcu nie spaliśmy całą noc!) ale szczęśliwi, położyliśmy się, aby następnego dnia, pełni sił móc dalej urządzać cztery kąty. NASZ upragniony, wyczekiwany dom...

2 komentarze:

  1. Czekam z napięciem na wasze dalsze losy. Ciekawie piszesz. Nie raz wywołujesz usmiech na twarzy. Nie rezygnuj 😊

    OdpowiedzUsuń
  2. Kimkolwiek jesteś-dziękuję za wsparcie i motywację :)

    OdpowiedzUsuń